Tutejsze tradycje wielkanocne - podobnie jak podejście do życia i świąt - różnią się nieco od tych naszych rodzimych. Nikt tu się jakoś strasznie nie przejmuje wiosennymi porządkami, panie domu nie szaleją specjalnie w kuchni i nawet w holenderskim Kościele nie ma tradycji święcenia pokarmów. Śmigusa-Dyngusa też nie uświadczysz. No, może z wyjątkiem tego roku, ale przy temperaturze ok 30 stopni w słońcu, dzieciaki polewają się wodą niezależnie od daty... Jedno jednak się zgadza: tutaj też maluje się pisanki. Potem się je chowa w nocy z soboty na niedzielę, a rano dzieciaki szukają. Annique miała z tym mnóstwo zabawy! Ja zresztą też - pierwszy raz w życiu zrobiłam wydmuszkę i jestem z tego naprawdę bardzo dumna...
Święta spędziliśmy w powiększonym gronie - w ubiegłą środę przyjechała Zsofi - Węgierka, która mnie zastąpi jak już wyjadę (świetna dziewczyna), oraz rodzina dziewczynek z Niemiec. Było więc wesoło i sympatycznie, chociaż oczywiście brakowało mi naszych, polskich Świąt. Tak sobie myślę, że jeśli tylko będę miała na to wpływ, nigdy już nie będę spędzać żadnych świąt poza Polską...