Tydzień za tygodniem leci z prędkością zastraszającą - czasem zastanawiam się, gdzie ten cały czas się podziewa... No i jeszcze tylko kilka dni i... Wakacje, znów będą wakacje... Tak, wiem, że w Polsce są już od jakiegoś czasu, ale tu dopiero za tydzień. Dla Annique zaczną się chwilę wcześniej, bo jej mama chce uniknąć korków w naszej drodze do Francji. Wyjeżdżamy w najbliższy czwartek, wracamy 8 sierpnia. Oznacza to najprawdopodobniej brak wpisów w tym czasie - w końcu na kemping nie jedzie się po to, żeby siedzieć przed komputerem. Swój stary dobry papierowy pamiętnik jednak wezmę i jeśli nie będę tak opieszała w pisaniu, jak zwykle jestem, to część przeżyć zapewnę przepiszę komputerowo i umieszczę tu. Ach, nie mogę się już doczekać tego wyjazdu, chociaż wizja południowofrancuskich upałów nieco mnie przeraża!
Zawsze lubiłam podróże, zawsze o nich marzyłam i zawsze gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, że na marzeniach się skończy. Odkąd jednak udało mi się tu przyjechać, mam wrażenie, że większość rzeczy, która nas ogranicza w spełnianiu marzeń i ambicji siedzi w głowie. A przesuwanie tych granic - to dopiero frajda. Leżąca dodatkowo w naszych możliwościach! Dlatego się nie boję tego wyjazdu do Francji (poza upałami). I dlatego zastanawiam się nad zwariowanym pomysłem nauki przez ten rok jeszcze dodatkowo hiszpańskiego, żeby w sierpniu przyszłego roku pojechać do Hiszpanii na Światowe Dni Młodzieży jako wolontariuszka. Oraz już się zastanawiam, jak wszystko zorganizować, żeby skorzystać z zaproszeń w różne zakątki świata kilku poznanych tutaj au pair. I już się cieszę. A, no i coraz bardziej serio myślę o powrocie do Polski w maju na rowerze. Zajmie mi to ze dwa tygodnie, ale jakie przeżycie!
Oczyma wyobraźni widzę też siebie na słoniu w Tajlandii (Jeannette opowiadała mi o takiej swojej przygodzie - ja też chcę!), na wielbłądzie w Izraelu i w okolicach kangura w Australii. Obawiam się, że jeśli by mi zaproponowano miejsce na promie kosmicznym, to też bym na niego wsiadła.
A z drugiej strony widzę siebie w domku z ogródkiem i kominkiem (koniecznie) - z wnukami na kolanach i siwiutkim mężem na sąsiednim fotelu. Z kolejnymi wnukami na kolanach. I pewnie jakoś by się dało te wszystkie marzenia pogodzić. Pewnie trzebaby podejmować mnóstwo trudnych decyzji. Co chwila. Ale czy nie o to chodzi w życiu? W rozwijaniu się? Gdyby tak się cofać przed podejmowaniem decyzji, czekając aż problem sam się rozwiąże - to tak jakby nie żyć, prawda? A ja kocham żyć. Bo życie jest piękne* :)
I jeszcze wracając do podróży - tak sobie ostatnio pomyślałam, że najbardziej fascynującą wycieczką jest taka wgłąb siebie i w kierunku drugiego człowieka. Ja na przykład nie przestaję siebie zaskakiwać, a tym bardziej zaskakują mnie inni ludzie. I ciągle przekraczam jakieś granice, ciągle staram się doświadczyć czegoś nowego (mania pierwszych razów) albo inaczej popatrzeć na stare. I stale zachwyca mnie to, że drugiego człowieka można poznawać przez całe życie i nigdy do końca nie poznać. Bo ten, no... Pantha rei, czy jakoś tak** ;) Może i ten rodzaj podróży wymaga więcej wysiłku, ale za to nie trzeba mieć na nie ani grosza ;)
* Het leven is mooi - mam nadzieję Marto, że to czytasz i doceniasz to tłumaczenie, choć mocno spóźnione ;)
** Pozdrowienia dla wszystkich filozofów i filozofów in spe :) Czasem naprawdę żałuję, że rzuciłam te pasjonujące studia... Może kiedyś uda mi się wrócić.
Powrót w maju? Hm... Jakieś długie te 9 miesięcy :(
OdpowiedzUsuńNo... wiem, tak mi się wydłużyły, łosie. Ale pomyślałam, że być w Holandii przez tyle czasu i ominąć kwitnięcie tulipanów oraz urodziny królowej (bodobno nieźle wtedy balują), to jednak pewna strata by była... Za to we wrześniu będę na pewno w Polsce. 21-28, od wtorku do wtorku. Niech żyje WizzAir :)
OdpowiedzUsuń