Dzień 8, czwartek: Jeannette bardzo chciała, żebym zobaczyła tu jak najwięcej, więc załatwiła mi wycieczkę do Marsylii. Moją przewodniczką została Janka, którą poznałam na urodzinach J. Tak więc mam dzień wolny i jadę do miasta, w którym urodził się Edmunt Dantes! Pododbno mówi się, ża Marsylię można pokochać albo znienawidzić. Ja za mało ją poznałam, żeby powiedzieć cokolwiek w tej materii... No, może jednak mam jakieś ciepłe uczucia, ale miłość musi dojrzewać a moja nie miała na to czasu. W każdym razie na początek Janka zaprowadziła mnie do najwyższego starego punktu w Marsylii - kościoła Notre Dame de la Garde - Matki Bożej Strażniczki. Na wieży kościoła znajduje się bowiem wielka złota figura NMP, która wskazywała drogę żaglarzom. Sam kościół jest nieco zbyt przeładowany ozdobami i turystami jak dla mnie. Na uwagę jednak zasługuje na pewno ściana wypełniona obrazami przedstawiającymi statki i podziękowaniami za opiekę nad nimi oraz zwiasające z sufitu modele statków i łodzi. Oraz - oczywiście - przykościelny teraz z widokiem na całą Marsylię - piękny! Kiedy już skończyłyśmy oglądać ten kościół, udałyśmy się na dół i, w ramach fanaberii, weszłyśmy do mijanego właśnie opactwa. Fanaberie mogą służyć człowiekowi - kościół przepiękny, romański, cichy i chłodny - czułam się, jakbym się cofnęła o tysiąc lat... Najstarsze elementy - sarkofagi - pochodziły z V w n.e. No i ludzi prawie wcale - poza nami - nie było, mogłam się więc nawet przez chwilę pomodlić. Poza kościołami udało nam się zaliczyć skep z butami (udało mi się rozwalić dwie pary i nie miałam już w czym chodzić) i kawiarenkę internetową. Wtedy też zapałałam szczerą niechęcią do francuskiej klawiatury, na której niemal wszystkie literki oraz znaki przestankowe są poprzestawiane. Fuj! Oraz szczerą sympatią - jeszcze większą niż do tej pory - do Francuzów, którzy potrafią kobietę (w sensie: mnie) zaczepić na ulicy tylko po to, żeby powiedzieć jej, że jest piękna. Janka twierdzi, że po jakimś czasie to zachowanie może się znudzić, a po jeszcze dłuższym czasie zaczyna wkurzać. Ja byłam tam krótko, więc pozostałam przy fazie zachwytu. Jaka to miła odmiana po moim "szarym charakterze"!
Kiedy koło 14.00 Janka musiała wracać do swoich spraw, ja wybrałam się na wyspę, której nazwy nie pamiętam. Mijaliśmy jednak naszą jednostką pływającą zamek If - ten w którym Dantes przesiedział 14 lat. Robi wrażenie! Następnym razem tam wysiądę i zwiedzę. "Moja" wyspa też była piękna, ze skałami, na które mogłam wejść w moich nowych klapkach (przeżyły, na szczęście), cudnymi widokami i sympatycznymi kawiarniami. Sama podóż też była świetna - łódź (czy statek - nie znam się) pruła wodę bardzo szybko, fale były wielkie, gdyż wiał silny wiatr i czułam się jak na roller coasterze - mniam!
Kiedy wróciłam na kemping byłam wykończona, ale usatysfakcjonowana. Marsylia wymaga bardziej dogłębnego poznania i zamierzam kiedyś tam wrócić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz