środa, 9 marca 2011

Ach, co to był za karnawał!

Faktycznie - czegoś takiego jeszcze nie przeżyłam. Tutaj karnawał trwa tylko od ostatniej soboty przed Środą Popielcową do wtorku, czyli do naszych Ostatków. Niby krótko, ale za to jak intensywnie! No i tylko na południu kraju, które to Południe jest wybitnie katolickie w porównaniu z resztą Holandii. A tutaj karnawał jest (znaczy był - do wczoraj) wszędzie - w szkołach i przedszkolach, w sklepach (niemal wszędzie można było dostać stroje karnawałowe lub ich elementy przed karnawałem, a niektóre sklepy z okazji świętowania były przez tych kilka dni pozamykane), na ulicach, w domach i, przede wszystkim, na ludziach. A nawet - o zgrozo! - w kościele. Ale po kolei...

Tutaj, znaczy w Brabancji Północnej i jeszcze kilku południowych prowincjach, od kilku już tygodni można było dostrzec przygotwania do karnawału - wieszaki w charakterystycznych sklepach pełne strojów Hiszpanek, Indian, wampirów i takich tam, peruk, kapeluszy, piórek, opasek, farb do twarzy i rekwizytów, ulice przystrojone i maski, serpentyny i baloniki w oknach domów. Ja miałam okazję uczestniczyć w dwóch imprezach karnawałowych - jedna w 't Dijkje z Noeme, druga - w centrum miasta. W daycare Noeme było super, bo wszyscy tańczyli z chorymi dzieciakami, była orkiestra i generalnie zabawa na całego. Rodzice też poprzebierani, co mnie ucieszyło, bo nie tylko ja dziwnie wyglądałam... Tak mnie pozytywnie te poranne tańce nastroiły, że po wyjściu z imprezy poszłam jeszcze - ciągle w przebraniu - na spacer do lasu i tańczyłam na leśnych ścieżkach w rytm muzyki płynącej ze słuchawek. Zarówno psy jak i ich właściciele byli zdziwieni ;)

Parada w centrum miasta natomiast nieco mnie rozczarowała... Oczywiście, widok tłumu przebierańców najpierw w pociągu a potem na ulicach jest niesamowity - bo przebierali się wszyscy, bez względu na wiek, płeć czy status społeczny. I niektórzy zadziwiali swoją kreatywnością. Niestety, po prawie dwóch godzinach patrzenia na chodzących w tę i z powrotem przebierańców i oczekiwania na paradę stwierdziłam że mam dość. Może nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że tuż przy miejscu, w którym stałyśmy grały dwie orkiestry i głośniki z pobliskiego pubu. I każde z nich grało co innego. Mnie na ogół męczy kakofonia, choć jakimś szczególnym melomanem, a tym bardziej muzykiem nie jestem. Co mnie zdziwiło, to to, że tym grającym chyba w ogóle to nie przeszkadzało, a przecież chyba wszyscy muzycy, jakich znam raczej upierają się przy harmonii oraz melodyce (czy melodyjności?) otaczających ich dźwięków. Doświadczywszy więc zarówno optycznie jak i słuchowo brabanckiego pomysłu na wspólny karnawał, udałam się na przesympatyczny, około 8-kilometrowy spacer do domu. Ach, ta cisza była wspaniała!

I jeszcze na koniec coś, co wzbudziło we mnie przerażenie oraz ulgę że na coś takiego osobiście nie trafiłam: otóż podobno w karnawałową niedzielę w jednym z kościołów tutaj odbywa się tzw. "Msza karnawałowa" - ludzie przychodzą poprzebierani, a ksiądz zamiast stuły ma pod ornatem kolorowy szalik. A zamiast pieśni puszczane są wesołe ludowe piosenki. I po co..?

2 komentarze:

  1. Agata! Ty masz zielone włosy?!
    Te przebrania kojarzą mi się trochę z Halloween...
    Ja bym chyba optowała za słowem melodyjność, bo melodyka to "element dzieła muzycznego", stale obecny, może być też i taka melodyka, która wcale nam się nie podoba.
    Może ludzie w Holandii wierzą, że Bóg też chce z nimi świętować karnawał, dlatego przychodzą do Niego z imprezą?
    buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam zielone włosy... Tak się zastanawiam, czy nie zrobić sobie takich na stałe ;)

    OdpowiedzUsuń