wtorek, 6 lipca 2010

życie domowe - czyli mam szczęście

Szczęściara ze mnie, naprawdę. Kiedy posłuchałam historii innych au pair o ich rodzinach goszczących, wrażenie to się tylko zwielokrotniło. Bo nie dość, że Jeannette jest niesamowicie ciepłą, inteligentną i otwartą osobą, to jeszcze mnie lubi. I ma do mnie zaufanie i dba o moje potrzeby nawet wtedy, kiedy ja o nich zapominam. Na przykład dzisiaj - ze względu na moje osłabienie - zabroniła mi pracować fizycznie. Za to kazała odpoczywać.

Niektórzy myślą, że jestem lub byłam zła na moją host mother (matkę goszczącą), że swojego czasu wyjechała na tydzień z Annique na Korsykę, zostawiając mnie samą z Noeme. Nic bardziej błędnego. Pierwszego mojego dnia tutaj opowiedziała mi o takiej możliwości i poprosiła, żebym się zorientowała, czy dam radę. Kompletnie bez presji - miałam się zastanowić, a jeśli stwierdzę, że to dla mnie za trudne, czy że nie chcę tego zrobić, zrezygnuje z wyjazdu i zrozumie. Myślałam więc o tym przez dwa tygodnie, przyglądałam się funkcjonowaniu Noeme, naszym wzajemnym relacjom i stwierdziłam, że dam radę. Zwłaszcza, że J. naprawdę potrzebowała wakacji. Nawet kiedy w noc przed jej wyjazdem okazało się, że Noeme ma gorączkę, pytała, czy czuję się na siłach, czy na pewno chcę zostać z nią sama. Trochę przestraszona, ale jednak czułam się na siłach, za to w ogóle nie czułam presji - miałam ciągłe wrażenie, że mogę zrezygnować i nikt nie będzie miał o to do mnie pretensji. J. też zapewniła mi pełne wsparcie ze strony swojej rodziny, znajomych i specjalistów z day-care, byłyśmy w stałym kontakcie - zadbała o wszystko. I mimo że stresowałam się bardzo tym, że dziecko cierpi, bo je ucho boli i że płacze a ja nie bardzo mogę zrobić cokolwiek, nie zmieniłabym tej decyzji. Przeżyłam swoją pierwszą wizytę z dzieckiem u lekarza - i to po angielsku! To zadziwiające, ile człowiek może zrobić, jeśli tylko musi... Albo jeśli uwierzy, że może. W każdym razie, teraz Noeme powoli wychodzi z tej niedyspozycji, znowu się śmieje i mniej płacze niż w tym pamiętnym tygodniu. Uff.

Cieszy mnie to, że w naszych relacjach z Schaefferami panuje wzajemność. Idąc więc za zapamiętanym z dzieciństwa przykładem mojej mamy, przygotowałam dom na ich powrót - sprzątnęłam całość od góry do dołu i z powrotem, upiekłam ciasto, kupiłam kwiaty, ulubione kulki rumowe J. (i moje też...) zrobiłam naleśniki... Żeby pokazać, że cieszę się z ich powrotu. (Moja mama tak zawsze robiła, kiedy wracaliśmy z obozów czy kolonii - dopiero niedawno to doceniłam, ale powroty do domu zawsze dobrze wspominałam.)
I czułam się z tymi przygotowaniami świetnie.

Ostatni weekend też pokazał mi, że jestem tu mile widziana - siedziałyśmy z Jeannette w ogrodzie w leniwą sobotę i rozmawiałyśmy. Powiedziała, że do tej pory starała się wyjeżdżać na weekendy, bo nie czuła się tu u siebie. Od kiedy jednak zaczęła robić różne rzeczy dla domu, urządzać ogród i od kiedy ja tu jestem, czuje że ten dom jest właśnie jej. Czuje się bardziej jak w rodzinie. Też dzięki mnie. Chyba nie muszę mówić, jak miło mi się zrobiło... A różne rzeczy dla domu i ogrodu też robimy razem - to świetna zabawa. Montowanie parasoli i półek w szopie (niestety, właśnie w sobotę jedna półka spadła - trzeba będzie wieszać na nowo...) sprawia niemałą frajdę, a satysfakcja, kiedy rzecz jest zrobiona i działa jest niesamowitą nagrodą.

Oczywiście, nie zawsze jest różowo - zwłaszcza z Annique, która ma 4 lata i różne humory. Czasem wręcz nie może żyć beze mnie, a czasem jest naprawdę niesympatyczna. Na szczęście, im lepiej się znamy, to drugie oblicze pokazuje mi coraz rzadziej. Wczoraj na przykład bardzo zmartwiła się moim stanem (jestem mocno przeziębiona i prawie wcale nie mogę mówić - głównymi dźwiękami, które z siebie wydaję jest kasłanie i smarkanie, od czasu do czasu obrzydliwe skrzeczenie). Wczoraj podczas kolacji uczestniczyłam w następującej wymianie zdań:
An.: O nie, dlaczego Agata tak mówi?
J.: Bo jest chora.
An.: Ueee, ja nie chcę, żeby Agata była chora!
J.: No to trzeba pomóc jej wyzdrowieć. Przede wszystkim musisz być dla niej baaardzo miła.
An.: Dobrze, będę bardzo miła. Agata powinna leżeć w łóżku.
J.: Tak, to po kolacji Agata pójdzie się położyć, a ty zaniesiesz jej herbatę z miodem.
An.: Taaak, i jeszcze lekarstwa.
J.: No tak, i lekarstwa.
An.: I jeszcze butelkę wina!
(tu nastąpiła przerwa na popłakanie się ze śmiechu przeze mnie. Wręcz nie mogłam przestać)
An.: Agata! Nie możesz tak się śmiać, bo ci się pogorszy i w ogóle nie będziesz mogła mówić!
Przestałam więc się śmiać, choć kosztowało mnie to sporo wysiłku.
J.: Widzisz, Annique już dobrze cię zna...

No tak, Annique zna mnie coraz lepiej, ja ją zresztą też. Lubimy spędzać razem czas - skakać na trampolinie, grać w memory i bawić się w basenie. Nie mam jednak najbledszego pojęcia, skąd wzięła jej się ta butelka wina. Naprawdę!

4 komentarze:

  1. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem. Matka dziecka pojechała na 2 tygodnie na wakacje zostawiając chore dziecko w domu z obcymi ludźmi?

    OdpowiedzUsuń
  2. Na niecały tydzień. I ja już nie byłam obca. Poza tym, ja nie jestem w stanie opisać całej sytuacji, bo nikt nie jest w stanie. I nie chciałabym, żeby ktokolwiek osądzał Jeannette tylko na podstawie tego, co napisałam. Bo to tylko kawałek prawdy. W ogóle "Nie osądzajcie, abyście nie byli osądzeni." (Mt 7,1)

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze nie osądzałem tylko zadałem pytanie. Po drugie jest to dosyć ciekawe z punktu widzenia pedagogicznego. pozdr

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja chyba się domyślam skąd ta butelczyna... Parchatku, Ty stara pijaczko...

    OdpowiedzUsuń