środa, 5 stycznia 2011

Wigilia inna niż wszystkie cz.1.

Czego jak czego, ale takiej Wigilii nie przewidziałam - poprzedzona zdenerwowaniem i łzami wielu osób, nadeszła jak zwykle - 24. grudnia. Dzień spędziłam w pociągach, wiaczór w samochodzie, a w domu i w ramionach mamy stęsknionej równie bardzo jak ja - około 3 nad ranem dnia następnego. Ale po kolei...

Kiedy przypomnę sobie emocje towarzyszące otrzymaniu w czwartek na lotnisku pod Brukselą informacji, że loty są odwołane do niedzieli, jeszcze się trzęsę. Pewną rozpacz i niedowierzanie przysłoniła całkowita pewność, że nie ma takiej opcji, żebym wróciła do Tilburga i zrezygnowała z dotarcia do Warszawy choćby na kawałek Świąt. Szczęście w nieszczęściu - choć może egoistyczne - że w tej samej sytuacji znalazło się wielu innych Polaków, którzy mieli lecieć tym samym lotem co ja. I jeszcze poprzednim odwołanym. W kupie raźniej, jak mówi stare przysłowie - w kupie się więc znaleźliśmy najpierw na dworcu kolejowym w Brukseli i nie tylko ja byłam wdzięczna brukselskiej kolei za podstawienie ciepłego pociągu tylko po to, żebyśmy mogli się przespać w jako takich warunkach.

Dalszy etap podróży to pociąg Bruksela-Kolonia, który komfortowo (kiedy u nas tak się będzie podróżować..?) dowiózl nas do Niemiec. Fakt, że spóźnił się jakieś 20 minut czy pół godziny nie miał znaczenia, gdyż pociąg do Berlina, na który wszyscy chcieli zdążyć i tak nie przyjechał. Mieliśmy więc niecałą godzinę przerwy w Kolonii, którą to godzinę skwapliwie wykorzystałam na pokazanie nowym znajomym mojej ulubionej katedry (wychodzi się z dworca i jest katedra - polecam jak ktoś będzie miał tam przerwę na przesiadkę. Oddzielnie też polecam.) Godzinka minęła sympatycznie, wbiliśmy się do pociągu. Łatwo nie było, bo z rozkładu wypadły tego dnia już trzy takie Intercity - tłok łatwo więc sobie wyobrazić, chociaż ze "Słonecznym" pod koniec sezonu i tak nie może się równać.

Siedzenie wieeele godzin pod kibelkiem w luksusowym pociągu nie należy do przyjemności, zwłaszcza po ponad dobie prawie niespania. I słuchanie coraz to nowych komunikatów o coraz to większym opóźnieniu pociągu również. Patrzenie na przepiękny zimowy krajobraz byłoby przyjemniejsze, gdyby nie świadomość, że przez tę zimę z Wigilią człowiek się może pożegnać. Koniec końców, do Berlina dotarliśmy z 2,5 godzinnym opóźnieniem. Na ostatni pociąg do Warszawy nie zdążył nikt.

Dalsza część historii w następnym poście, bo jego bohaterowie na oddzielny post zasługują :)

1 komentarz: