wtorek, 8 czerwca 2010

zapach deszczu...

Czy istnieje piękniejszy zapach, niż zapach mokrego lasu tuż po deszczu..? Jakoś w tej chwili nie mogę sobie żadnego takiego wyobrazić - właśnie wróciłam ze spaceru po lesie, gdzie dopadła mnie ulewa. Jak łatwo się domyślić, bardzo mnie to ucieszyło, dałam więc wyraz tej mojej radości skacząc i tańcząc pod tym najnaturajniejszym z pryszniców. Cudowna rzecz tak zmoknąć w wiosenny czas... zwłaszcza, że w tym lesie nie spotkałam wówczas nikogo poza komarami, wiewiórkami i kilkoma myszami. Cały ten cud tylko dla mnie! Strasznie żałuję, że nie mogę nagrać zapachów i smaków tak, jak nagrywam dźwięki i robię zdjęcia - podzieliłabym się tymi doświadczeniami ze wszystkimi, żeby poczuli się tak lekko jak ja. 
Tak się zastanawiałam, kiedy zostanie wymyślone narzędzie do kopiowania i przesyłania cyfrowo oraz odtwarzania faktur, kształtów, zapachów i smaków. Widząc, jak rozwija się technika i umiejętności człowieka, sądzę, że kiedyś to nastąpi. I zastanawiam się też, czy to nie pomoże ludziom jeszcze bardziej niż obecne zabieracze czasu, uciekać od prawdziwego życia, a próbowac żyć życiem innych... Chociaż właściwie jak ktoś chce uciekać, to i teraz narzędzi po temu nie brakuje - sęk w tym, żeby ich odpowiednio używać.

Jeszcze co do zapachów i smaków, to postanowiłam w najbliższym czasie zrobić, co leży w moich mozliwościach, żeby jednak Wam przybliżyć to, czego sama doświadczam i zamieścić na moim kochanym chomiku przepisy na potrawy, które tu jemy (a które często sama gotuję - według moich bądź nie moich przepisów). Chyba nigdy wcześniej nie udało mi się śnić o jakiejś konkretnej potrawie - aż do teraz. Chętnie się więc podzielę moimi marzeniami - zwłaszcza, że te wszystkie dania są bardzo proste i nie wymagają wielkiego zachodu. Przygotowanie większości z nich nie zajmuje nawet godziny, często koło 30 minut.
Żyję więc pełnią zmysłów, ciesząc się każdą chwilą i nie żałując ani przez moment podjętej decyzji (chociaż tęsknię za przyjaciółmi i rodziną coraz bardziej i bardziej). 

A w związku z tym, że znajduje się coraz więcej obcokrajowców chcących poczytać o moich holenderskich przygodach, postanowiłam testowo założyć coś w rodzaju angielskiej wersji niniejszego bloga. Obawiam się, że mój kulejący angielski może mnie ośmieszać w oczach tych, co go znają lepiej niż ja, ale cóż - nigdy nie twierdziłam, że mówię perfect, a pisanie jest też świetnym ćwiczeniem. Tak więc, jeśli ktoś miałby ochotę się ze mnie ponabijać na tle językowym, link do angielskiej wersji zamieszczam po lewej stronie w dziale "sznurki".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz