wtorek, 14 września 2010

najpiękniejsza 150-latka



O ile dobrze liczę, to 6x25=150. Możnaby więc uznać, że obchodząc szósty raz 25. urodziny, obchodziłam urodziny sto pięćdziesiąte. No, to rzeczywiście stara jestem...


Ale o tym obchodzeniu - niespodziewanym zresztą - od początku:
Na ubiegłą sobotę zaplanowałam odwiedziny u koleżanki, która mieszka bardzo niedaleko Amsterdamu, w Abcoude. Koleżanka owa zapraszała mnie do siebie już od dawna, a że i miałam wolną sobotę i chciałam się wyrwać z Tilburga i pogoda była piękna i - last but not least - ją lubię, wzięłam, wstałam o barbarzyńskiej (jak na sobotę) 8 rano i pojechałam. I nie żałuję. Najpierw spędziłyśmy trochę czasu u Ani i poznałam dzieciaki, którymi sie opiekuje - bardzo sympatyczne. Najmłodsza, Coco, pokazała mi, jak się chodzi na szczudłach i próbowała mnie nauczyć jeździć na nowomodnej deskorolce z dwoma kółkami - po jednym na stronę. Dużo śmiechu przy tym było, a ja zaliczyłam kolejne dwa "pierwsze razy". Potem wybrałyśmy się na bardzo sympatyczną wycieczkę rowerową po holenderskiej bogatej wsi. Czułam się trochę jak w filmie - taka ta wieś ekskluzywna, obrazkowa i w ogóle. Noo i w końcu przywitałam się z jakimś wiatrakiem. Do tej pory widywałam owe symbole Holandii tylko z daleka. Tym razem udało się takiego nawet dotknąć. Mieszkańców na szczęście nie było (bo ten wiatrak robi za mieszkanie - to musi być niesamowite: mieszkać w wiatraku!), więc nikomu nie przeszkadzałyśmy.

Z Anią świętowałam moje urodziny 29. sierpnia, jednak teraz dostałam jeden z prezentów, którego zapomniała wówczas wziąć. Potem, w Amsterdamie spotkałyśmy się z Timem (który też był 29., ale obiecał mi prezent, jak przyjadę do Amsterdamu - dostałam więc wybraną przez siebie cudna koszulkę) oraz z Orsi, której nie widziałam od czerwca. Nie mogła przyjechać na imprezę, więc teraz przyniosła ciasto i butelkę wina. No i zrobiliśmy regularną imprezę nad amsterdamskim kanałem! Nawet tańczyłam, przyprawiając biednego Tima niemal o palpitacje, bo o mało przy tym nie wpadłam do wody...

W każdym razie spędziłam cudowny dzień z ludźmi, za którymi przepadam. Zdobyłam kilka nowych doświadczeń (taką deskorolkę to chyba sobie nawet kupię) i skończyłam 150 lat. Pewien Ktoś powiedział, że nie szkodzi, bo jestem najpiękniejszą 150-latką, jaką zna. No, fakt - najprawdopodobniej jestem najpiękniejszą 150-latką, jaką zna ktokolwiek :) Za komplement jednakowoż serdecznie dziękuję i pozdrawiam z Holandii oraz z głębi mojego starczego serca wszystkich, którzy świętowali ze mną którekolwiek urodziny w ciągu całego mojego dlugiego życia.

4 komentarze:

  1. Tiaaa, ciasto i wino z korkiem w środku nad amsterdamskim kanałem, pysznie :). A to prawie wpadnięcie do kanału, to tak ze szczęścia czy z braku partnera, na którym mogłabyś się wesprzeć (albo pociągnąć go za sobą ;) )?

    Grzenio

    OdpowiedzUsuń
  2. Grzeniu, oczywiście że wspieranie się na partnerze pomaga w utrzymaniu równowagi ogólnej. Nie było tam jednak Ciebie, więc o mało nie wpadłam. Nawet bym o tym nie wiedziała, gdyby Tim mi nie powiedział, jednakowoż taniec z partnerem jest bez porównania lepszy niż bez niego... No i nie wyobrażam sobie, że dałbyś się wciągnąć w kanał ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech... Ja pamiętam taaakie Twoje urodziny... z przytupem rzec można... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, teraz to pamiętasz! A żeby Ci wtedy przypomnieć, to aż orkiestry trzeba było :P

    OdpowiedzUsuń