czwartek, 16 grudnia 2010

no dobrze, to ponarzekam...

Ja rozumiem, że jak jest zbyt cukierkowo, to może się człowiekowi znudzić. Cóż mam jednak poradzić na to, że jestem tu szczęśliwa dokładanie na tyle, na ile człowiek, który straszliwie tęskni szczęśliwym być może..? Jasne, że nie śmieję się non stop, że bywają gorsze dni, że potrafię usłyszeć od J. ostrzejsze słowo - ale żeby o tym pisać na blogu? Mogłabym napisać o tym, że byłam bardzo nieszczęśliwa, kiedy odwiedziła mnie angina z wysoką gorączką pod rękę. I że musiałam w związku z tym wydać kupę kasy na doktora i leki. Nie mogłabym jednak pominąć niesamowitej dobroci i dbałości, jaką okazywała mi wtedy Jeannette, przynosząc gorącą herbatkę i zmieniając zimne okłady - czyli znów cukierkowo.

Myślałam i myślałam i wymyśliłam, że faktycznie mam żal do kogoś tutaj. Otóż zapewne nie wszyscy wiedzą, że od dłuższego czasu nie chodzę jednak z dzieciakami z Dijkje na basen. Okazało się bowiem, że żeby być wolontariuszem, trzeba podpisać umowę wolontariacką. To zrozumiałe - w razie jakiejkolwiek kontroli papiery muszą być w porządku. Żeby jednak podpisać taką umowę, trzeba mieć zaświadczenie o niekaralności z sądu holenderskiego. Żaden sąd jednak nie wyda takiego zaświadczenia komuś, kto nie jest zameldowany w Holandii. I tu się kończą moje możliwości - pytałam, czy polskie zawiadczenie wystarczy - nie wystarczy. Pytałam, czy w jakikolwiek sposób mogę uzyskać taki papier bez zameldowania - nie mogę. W Dijkje sprawę skomentowali wzruszeniem ramion i stwierdzeniem że trudno, no to nie będę pomagać. Zrobiło mi się wtedy przykro, bo zdawało mi się, że byłam tam potrzebna. A tutaj takie "phi, no trudno"... no, ale za to mam czas żeby pisać na blogu w czwartek. Marne pocieszenie, ale maksyma Monty Pythona "always look at the bright side of life" zawsze mi się podobała :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz