sobota, 28 sierpnia 2010

Już bliżej ślimaka...

Dzień 12, poniedziałek: To był ciężki ranek z ogromnym kacem moralnym, gdyż nieco pękł obraz "Gata Pomocnego" - jednym słowem w czasie burzy się nie popisałam i miałam wyrzuty sumienia. Jeannette jednak podeszła do sprawy ze zrozumieniem, zwaliła wszystko na spóźnioną "homesick" i wybaczyła. A po południu pojechałyśmy do pobliskiego Salon de Provance, żeby oddać do naprawy samochód (wcześnij był naprawiony NSH*) i połazić po miasteczku. Okazało się to świetnym pomysłem, bo miejscowość przeurocza, sklepów mnóstwo, a wyprzedaże zachęcające - jednym słowem babskie popołudnie.

Dzień 13, wtorek: Się wzięłyśmy i wybrałyśmy na wycieczkę do słynnego Avignon. Widziałyśmy z zewnątrz pałac papieży (robi wrażenie). Do środka nie wchodziłyśmy, bo jeśli miałabym ciągać wózek z Noeme po tych wszystkich starożytnych schodach, to do dzisiaj bym się pewnie po tej przygodzie nie ruszała. Za to na sławetny most weszłyśmy wszystkie, a co poniektórzy nawet tańczyli (no, zgadnijcie, kto tańczył na moście w Avignon...)** Zostało to nawet uwiecznione filmikiem, którego wrzucę na chomika, jak mi czas pozwoli. Kiedy wróciłyśmy, zjedliśmy wszyscy razem zwyczajową kolację (pyszną, bo Riszard robił za szefa kuchni), usiedliśmy do picia. Poszłam spać po 2 nad ranem, a "Hallelujah" została ogłoszona hitem wakacji.

Dzień 14, środa: Padłam ze śmiechu, kiedy nasi sąsiedzi obozowi zaczęli przy śniadaniu śpiewać wiadomy utwór. Poczułam się ważna ;) Po śniadaniu pojechałyśmy zwiedzić zamek w les Baux - piękny. Pewnie byłabym w stanie bardziej zachwycać się jego urodą, gdyby nie to, że kilka wieków temu nie przystosowano go do potrzeb dzieci w wózkach i osób niepełnosprawnych. Zmachałam się więc jak dziki osioł. Wycieczkę uratował jednak dla mnie niespodziewany telefon od mojej siostry - rany, jak ja przez ten czas tęskniłam - i za nią i za rozmową po polsku!





*Na Słowo Honoru - skrót wymyślony niegdyś na potrzeby Kaszalota, na którym wszystko było NSH...

** Sur le pont d'Avignon - piosenka znana chyba na całym świecie - tam tańczą wszyscy i w kółko. Ja nie miałam "wszystkich", bo J. kręciła filmik, a A. akurat była obrażona na świat. W kółko tańczyłam więc walca, a w miejscu (bo stwierdziłyśmy, że walc się nie nagrał) - coś innego.

3 komentarze:

  1. Ja też chcę do Avignonu!!! Nigdy jeszcze nie było mi dane :( Kiedyś, w tym najfajniejszym z chórów, w którym zdarzyło mi się śpiewać, mieliśmy tę piosenkę "Sur le pont d'Avignon", która była bardzo fajna i przez nią Avignon jest dla mnie miejscem niemalże legendarnym, coś w stylu Werony ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny blog, widze ze masz lekkie pioro, milo sie czyta,
    a poza tym robisz swietne nalesniki :-)
    Ania :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aga: no, ja za to pojechałabym do Werony...

    Ania: cieszę się, że Ci smakowały! I że dobrze się czyta to, co mi się napisze :) Do zobaczenia w Amsterdamie!

    OdpowiedzUsuń