wtorek, 31 sierpnia 2010

zwyczajne życie

Człowiek przyzwyczaja się na nowo - do wstawania o określonej porze, do karmienia dzieci, gotowania obiadów... Niestety, człowiek wrócił z Polski nieco zepsuty, co najlepiej widzą ci, którzy chcieliby jeść to, co ugotował ów człowiek. Prawda jest bowiem taka, że odkąd wróciłam, to lepiej żebym nie zbliżała się do kuchni
(poza naleśnikami, które były jak zwykle pyszne). Albo zapomnę receptę i pominę trzy najważniejsze składniki, albo rozgotuję, albo zamiast usmażyć czekam na piekarnik, żeby upiec, a potem wszystko zimne, albo - jak dzisiaj - niedogotuję i wychodzi krwisty kurczak na obiad. Jeszcze trochę, a Jeannette wymieni mnie na lepszy model... Zastanawiając się nad genezą tej mojej impotencji kulinarnej dochodzę do dwojakiego rozwiązania: albo wynika to z dosłownej choroby - faktycznie, kicham, kaszlę i mi zimno, albo z choroby w sensie przenośnym. To pierwsze jest lepszym rozwiązaniem, bo minie. To drugie - nie wiadomo. Ale jeśli skutki spożywcze utrzymają się dłużej, czeka nas przejście na zupkę z papierka. Ech...

3 komentarze:

  1. Agatko, są osoby, które po kilku tygodniach zupek z papierka i pizzy z mikrofali w internacie marzą o rozgotowanym obiedzie bez głównych składników i o Twoim krwistym kurczaku :) Więcej optymizmu - tego Ci przecież nie brakuje.

    A swoją droga, zamiast pisania postów po nocach zalecam gorący rosołek, ciepłą kołdrę, kilka prochów i dużo snu! :)
    A i na "chorobę w sensie przenośnym" też coś poradzimy...

    Wracaj do zdrowia i dobrego humoru!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... Nie przypomniam sobie, żeby Jeannette coś wspominała o mieszkaniu w internacie, a to przecież dla niej teraz gotuję. Niemniej jednak, tym co mieszkają w internacie (a może jednak udałoby się przeprowadzić?) też kiedyś coś ugotuję. I może nawet będzie to smaczne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm... można było się tego spodziewać... a "zepsuty" to nie jest to słowo, ktorego szukałaś... ;)

    OdpowiedzUsuń