środa, 10 listopada 2010

listopadowo...

Ktoś kiedyś spytał mnie, kiedy najbardziej tęsknię za domem... Wtedy trudno mi było odpowiedzieć na to pytanie. Dzisiaj wiem - najbardziej tęsknię za domem 1 listopada. Wtedy, kiedy w dalekiej Polsce wszyscy chodzą na cmentarze, kiedy szczególnie intensywnie myślą o bliskich czekających "po tej drugiej stronie", kiedy w Warszawie jeżdżą specjalne "cmentarne" autobusy, kiedy na Bródnie można kupić pieczone kasztany... Tęsknota tego dnia jest największa - bo to czas, który powinno się spędzać z rodziną, w wyjątkowej zadumie, kiedy można krytykować odblaskowe wiązanki ze sztucznych kwiatów, grające znicze na baterie i cały ten festyniarski kicz, z balonikami na czele... Kiedy zjada się góry pańskiej skórki, parzy palce zapalając na cudzych grobach znicze, które zgasły i myśląc o tych, których mogił nikt nie odwiedził... To czas, kiedy trzeba wieczorem iść pod pomnik Polegli Niepokonani i zachwycić się całkowicie wyjątkową atmosferą tego miejsca w tym czasie, dziękując w myślach tym, których ów pomnik ma upamiętniać... To czas, kiedy można pogadać ze Świętymi i puścić oko zaświatom. To czas, kiedy człowiek powinien być w domu...

1 komentarz: