sobota, 27 listopada 2010

Sinter Klaas en Zwarte Piet

Annique w stroju Zwarte Pieta
Nim przyjechałam do Holandii, to byłam pewna, że dzieci na całym świecie spodziewają się Świętego Mikołaja w czasie Świąt Bożego Narodzenia. I tego, że przybędzie z Laponii... Nie dało mi do myślenia nawet amerykańskie przekonanie, że ów upragniony gość mieszka na Biegunie Północnym. Tutaj okazuje się, że ani z Laponii ani z Bieguna, tylko z Hiszpanii i wcale nie w Święta, tylko na 5 grudnia (tutejsze Mikołajki). A i to nie do końca. Do Holandii Święty przybył z wielką pompą już dwa tygodnie temu. Relacja z jego przyjazdu byla powtarzana kilka razy w telewizji, dzieci przyszły go przywitać i nachapać się słodkości. Teraz codziennie oglądają w telewizji specjalne wydanie wiadomości, poświęcone poczynaniom jego i jego nierozgarniętych pomocników (Zwarte Piets - pomalowani na czarno panowie o karmazynowych ustach i zabawnych strojach... czyli znów - wcale nie krasnoludki ani nawet elfy...). A, i wcale nie przybywa saniami ciągniętymi przez renifery, tylko w łodzi. A po lądzie przemieszcza się na koniu o imieniu  Amerigo. No człowiekowi się cała wizja wszechświata niemal wali... A co dopiero, gdybym była te dwadzieścia lat młodsza...

Tak serio jednak, po pierwszym szoku spowodowanym różnicą, zaczęło mi się podobać to całe świętowanie. Dzieci tutaj co wieczór od przyjazdu Mikołaja do Holandii do owego 5 grudnia śpiewają specjalne piosenki o Mikołaju i jego pomocnikach oraz stawiają przy drzwiach buty, w które wkładają dla niego laurki  i marchewki dla jego konia. Rano w tym miejscu znajdują małe prezenty albo sezonowe przysmaki - tzw. peppernoty, albo mandarynki, podrzucone przez Czarnego Pita... Cała ta sytuacja - chociaż oczywiście bardzo skomercjalizowana - ma też jeszcze jeden plus. A przynajmniej tak to sobie wyobrażam, jak będzie - zobaczymy. W każdym razie myślę, że dzięki wcześniejszemu otrzymaniu prezentów, bardziej można się skupić na sensie Świąt Bożego Narodzenia - bo na ogół tutaj w Święta prezentów już nie ma. W Polsce to prezentowe zamieszanie zawsze w jakimś stopniu przysłania znaczenie Świąt. Tutaj może jest inaczej...

No i jeszcze jedna rzecz - mnie Czarny Pit też nawiedził któregoś dnia (a właściwie nocy, i właściwie nie mnie, tylko mojego buta). Otóż któregoś wieczoru (a byłam wyjątkowo wesoła, gdyż choroba sobie poszła i mogłam znów normalnie funkcjonować) razem z Annique śpiewałyśmy piosenkę wieczorną, ja dołożyłam jeszcze choreografię i Jeannette stwierdziła, że zasłużyłam na to, żeby też wystawić buta z marchewką. No to wystawiłam... A rano znalazłam zamiast marchewki pyszną mandarynkę. No i kto mi teraz powie, że taniec się nie opłaca..?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz