sobota, 1 maja 2010

15 lat...

Ten post nie jest o wyjeździe, ale jest o zmianach. I to radykalnych (chociaż wolę mieć wpływ na zmiany w moim życiu). Dzisiaj mija 15 lat od śmierci mojego taty i brata, a rocznica to dość wysoka. Albo duża. Czy jak to się tam mówi. I kiedy dziś we trzy poszłyśmy na cmentarz, popatrzyłam na nas z boku i pomyślałam sobie, że zdałyśmy egzamin. Wszystkie. Nie łatwo żyć bez najbliższych, którzy odeszli. Nie łatwo dorastać bez taty i nie tak łatwo poradzić sobie z żalem. Pewnie łatwo jest się załamać. A żadna z nas tego nie zrobiła, choć przecież różnie bywało. Wierzę, że tata z Adamem jakoś nam pomagali z tej rzeczywistości, w której się znajdują. Czy na tym polega "świętych obcowanie"? Wierzę, że tak. Po 15 latach już nie czuję żalu, nie zastanawiam się już "co by było gdyby"... To nie ma sensu. Chociaż gdybym teraz mogła cofnąć się w czasie i sprawić, że przeżyliby tamten długi weekend, to na pewno bym to zrobiła.


I chociaż tatę znałam krótko, to dziękuję Bogu za takich właśnie rodziców, jakich mi dał. To znaczy: wspaniałych. Takich, którzy nauczyli swoje dzieci uczciwości, dbania o drugą osobę i śmiechu nauczyli (czy można nauczyć śmiechu..? Mam wrażenie, że tak) i pozwolili na spełnianie swoich marzeń. Ja wyjeżdżam - spełniam marzenie. Ola ma konia, zrobiła prawo jazdy - też spełnia. Dziękuję więc. I każdemu dziecku życzę takich rodziców, którzy pozwolą mu latać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz