wtorek, 11 maja 2010

Piękne życie, piękne miejsca...

Wczoraj miałam dzień na zapoznanie się z okolicą, trochę zaczęłam poznawać moje obowiązki i zrobiłam to, co robię zwykle: najpierw zaspałam, a potem się zgubiłam na mieście. Właściwie w przedmieściu, bo do centrum jest kawałek. Zaspanie nie było wielkie i zostało mi wybaczone, a zgubiwszy się, mogłam się następnie zachwycić uprzejmością Holendrów. Dwie panie na rowerach, zobaczywszy moją zrozpaczoną minę, kiedy zrobiłam kolejne kółeczko i zupełnie nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję, same zapytały, czy nie potrzebuję pomocy, po czym mi jej udzieliły. I wszyscy mówią tu chociaż trochę po angielsku, więc nie mam problemu z komunikacją (dla mnie samej jest zaskoczeniem, że tyle rozumiem i tak wiele potrafię powiedzieć w języku, którego w sumie niewiele wcześniej używałam w praktyce). I jeszcze nie spotkałam niemiłej osoby - jakoś sami uśmiechnięci mi się trafiają :)

Pogadałam wczoraj z Jeanette i zapowiada mi się kilka naprawdę fajnych miesięcy, jeśli wszystko pójdzie dobrze (np. wycieczka samochodem na południe Francji). Na razie szukamy dla mnie kursu językowego - po dzisiejszych przeżyciach nabrałam dużej chęci do nauki niderlandzkiego. A dzisiejsze przeżycia są następujące: odprowadziłyśmy rano dziewczynki do ich "szkół" - starszą, Annique, do czegoś w rodzaju przedszkola, a młodszą, niepełnosprawną Noeme do placówki, która zajmuje się rehabilitacją i opieką nad niepełnosprawnymi dziećmi i młodzieżą. Chciałam poznać metody pracy z nią, jak wykonywać ćwiczenia, jak sygnalizować różne rzeczy (zaczynamy się uczyć języka znaków, bo Noeme jest prawie całkowicie głucha) itd. No i zachwyciłam się zarówno miejscem, jak i niesamowicie sympatycznymi ludźmi. Prawdą jest, że nie spotkałam jeszcze (w Polsce też) niesympatycznej osoby pracującej z niepełnosprawnymi, ale i tak się zachwyciłam. No i mimo pewnych braków językowych z obu stron, nie było żadnych problemów z komunikacją między nami. Samo miejsce jest przepiękne - kolorowe, oczywiście ze specjalistycznym sprzętem rehabilitacyjnym, różnego rodzaju wózkami i chodzikami (które niestety kojarzą się trochę z narzędziami tortur, ale są wygodne i dla dzieci i dla opiekunów), z zabawkami o różnych funkcjach, z wesołą muzyką lecącą z głośników, basenem, salą, którą na własny użytek nazwałam "salą uspokajającą" (jest tam ciepło, jest spokojna muzyka i różnego rodzaju światła, które sprawiają, że człowiek od razu jak tam wejdzie czuje się lepiej) oraz z ciepłymi, uśmiechniętymi pracownikami. Bardzo dobrze się wśród nich czułam, już się dużo nauczyłam i zostałam zaproszona - o ile będę miała ochotę - do wolontariatu w tym miejscu. Traktuję to jako wyróżnienie - gdyby dziewczyny mnie nie polubiły, to nie proponowałyby mi współpracy, prawda..? A ja, jak już rozeznam się trochę lepiej we wszystkim, załatwimy kurs językowy i trochę tu osiądę, to bardzo chętnie zajmę się wolontariatem. Myślałam o tym jeszcze w Polsce, ale jakoś nie potrafiłam znaleźć czasu i w ogóle się zmobilizować... Zdziwiłam się sama swoją reakcją, bo w pewnym momencie kiedy tam byłam zachciało mi się płakać - i to byłby radosny płacz. Może dlatego, że nie spodziewałam się aż takiego ciepła po zupełnie nowym miejscu i zupełnie nowych znajomościach (w przeciwieństwie do pogody, która jest obecnie lodowata, za oknem deszcz i fuj. Nawet zmoknąć nie mam ochoty). A niderlandzkiego chcę się nauczyć, bo lubię rozumieć, z czego śmieją się ludzie dookoła i uczestniczyć w rozmowie. Większość mi co prawda tłumaczyli, ale wolałabym oszczędzić im tego i sama rozumieć.

Moje obecne obowiązki polegają na opiece nad dziećmi, kiedy wrócą ze swoich zajęć i drobnych pracach domowych, które mieszkając sama też bym wykonywała - czyli tak jak w domu. Czasem wymieniamy się z Jeanette - nie będę robić wszystkiego sama. Ona też nie, o co w sumie chodziło. W ogóle Jeanette jest bardzo ciepłą i symaptyczną osobą. No i dobrze się dogadujemy, znamy swoje pozytywne nastawienie i pewnie dlatego nie boję się pytać o różne rzeczy. Jutro wybieramy się na zakupy - obejrzymy rowery i może jakiś dla mnie wybierzemy (sama chcę za niego zapłacić, ponieważ chciałabym zabrac go do Polski jak będę wracać) oraz kupimy holenderską kartę SIM do Oli telefonu, który wzięłam ze sobą w tym właśnie celu. Znacznie ułatwi to (i obniży koszty) komunikację między nami w ciągu dnia.
Podsumowując: życie jest piękne :) w Holandii też :)

9 komentarzy:

  1. ja muszę pisać w punktach, żeby trzymać się w ryzach:
    1. Czytając ten post miałam wrażenie jakbym czytała "Polyannę"... możesz uznać to za komplement.
    2. to co zwykle robisz to nie tyle zasypianie, co spóźnianie się ;-) ale praca jest jakby stworzona z myślą o Tobie, bo chyba ciężko się spóźnić do pracy, która jest w tym samym domu
    3. powodzenia w niderlandzkim. Czy on choć trochę przypomina jakiś inny język? (może niemiecki / francuski?)
    4. 1,5 - roczne głuche dziecko to niezłe wyzwanie, do tego z innego kraju - zostałaś rzucona na głęboką wodę - powodzenia! plus jest taki, że w kontaktach z Noeme Twoja nieznajomość niderlandzkiego nie jest problemem
    5. ja też chcę do takiej sali uspokajającej, przynajmniej od czasu do czasu. Czy muszę zachorować, żeby tam trafić? (albo zajmować się niepełnosprawnym dzieckiem...)
    6. "już się dużo nauczyłam i zostałam zaproszona - o ile będę miała ochotę - do wolontariatu w tym miejscu. " - idziesz jak burza...
    7. "Nawet zmoknąć nie mam ochoty" - a to dziwne... ja z reguły lubię moknąć, może jesteś chora? ;-)
    8. a propos roweru, kóry chcesz wziąć do Polski - mam nadzieję, że w autobusie powrotnym pan kierowca znajdzie na niego jakieś miejsce, gdzie bezpiecznie dojedzie
    9. trzymaj się :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja właśnie bardzo lubię moknąć na wiosnę. Ale kiedy temperatura jest raczej jesienno-zimowa (wczoraj była tylko 6 stopni), to mi się nie chce. A na rowerze (już go mam!) wrócę albo wyślę pociągiem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. o tym wracaniu na rowerze to poważnie piszesz? (wtedy musiałabyś wysłać bagaż pociągiem a powrót zająłby Ci chyba z tydzień, albo dwa, nie mam pojęcia ile)

    Agata, a o której musisz wstawać?

    OdpowiedzUsuń
  4. czemu ten blog przekłamuje godziny składania postów? czy tylko u mnie tak wida? (przesunięcie o 10h albo 14h, zależy którą godzinę uznać za wcześniejszą)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mam pojęcia, czemu tak robi. Ale nie pisuję raczej o pierwszej w nocy (jak to gdzieś kłamliwie zaznaczył), bo wstać muszę ok. 6.30 rano. Chyba że mam wolne, to wtedy nie muszę. A na rowerze długo by mi zajęło, bo wracałabym przez Danię, żeby więcej zobaczyć ;) Tyle że tego nie zrobię, bo rower jest typowo miejski i mógłby wyprawy nie wytrzymać. On albo ja. To wrócę jakoś inaczej, a rower pewnie wyślę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli chodzi o czas wpisów, to sprawdź ustawienia strefy czasowej czy są odpowiednie.

    Grzenio

    OdpowiedzUsuń
  7. ja, czy Agata? a jeśli ja, to gdzie mam to sprawdzić?

    OdpowiedzUsuń
  8. Agata oczywiście, bo Ty Agnieś, nie zarządzasz tym blogiem :) wpisy innych ludzi będą się pojawiać z godziną zgodną ze strefą czasową ustawioną w tym blogu. Prawdopodobnie teraz jest ustawiona strefa czasowa UTC -8:00 właściwa dla Los Angeles i okolic (dwa rzuty mokrym beretem od Mountain View - siedziby Googla, kóry jest właścicielem Blogspota).

    Grzenio

    OdpowiedzUsuń
  9. Grzeniu, rację masz oczywiście, jak prawie zawsze :) Ustawienia zmieniłam - dzięki za wskazówkę :)

    OdpowiedzUsuń