poniedziałek, 10 maja 2010

jeszcze jedną nogą w Polsce...

Powoli się aklimatyzuję. Niesamowite wczoraj było to, że między mną a Schaefferami nie ma typowego za pewne dla takich sytuacji skrępowania. Obie wiemy, że ja się jeszcze muszę powoli we wszystkim tutaj rozeznać, nauczyć się, zapamiętać - plus język, a właściwie dwa. Jeanette stwierdziła wczoraj z radosnym zdziwieniem, że czuje się jakbym była u nich od dawna. Ja też dobrze się tu czuję. Pewnie trochę dlatego, że bardzo żywe są jeszcze we mnie wspomnienia pożegnań. Dziękuję. Teraz patrzę na konika, który przytula się do lampki na moim biurku i myślę o Oli, przed chwilą chowałam na półkę fioletowy szal, w myślach uśmiechając się do Marzenki. Pismo Święte przypomina mi o Piterze (lustro zresztą też ;) ), aniołek, którego powiesiłam nad łóżkiem o Misi, a cudowny głos Michaela Bubble z mojego odtwarzacza o Agnieszce. W drodze czytałam o aniołach wg. księdza Twardowskiego - dzięki Lucy :) Pierwsze kroki w niderlandzkim zawdzięczam Piotrkowi - takoż dzięki. No i pierścionek na palcu sprawia, że mam wrażenie, że mama jest bardzo blisko...

Ale to przecież nie rzeczy, które ze sobą wzięłam, tylko dobro (teoria bumeranga), którego doświadczyłam i to wszystko co razem przeżyliśmy sprawia, że wcale nie jestem daleko od Was. Wygaszacz ekranu pokazuje mi losowo obrazki z życia, na których jest Was pełno. Mam nadzieję, że to uczucie bycia blisko nie zniknie jakoś szybko, ale obawiam się, że za jakiś czas tęsknota we mnie walnie mocniej. I będzie boleć. Na razie jednak mam pełne ręce roboty, wszystko jest nowe i czeka na poznanie przez Agatę z Polski. Lecę więc poznawać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz